Matt Elliott - Drinking Songs [vinyl 2LP]

  • szt.
  • Cena netto: 96,75 zł 119,00 zł

Płyta dostępna od 01.10.2021

Po 8 albumach publikowanych głównie pod nazwą Third Eye Foundation (wydawanych przez brytyjski label Domino) Matt Eliott przeprowadził się do Francji i nagrał nowy album "Drinking Songs", tym razem pod swym prawdziwym nazwiskiem dla bardzo prężnie działającego francuskiego labelu Ici D'Ailleurs (min. Yann Tiersen...). Nagrywając jako Third Eye Foundation tworzył mroczną, elektroniczną muzykę, czasem ocierającą się o trip-hop, czasem o noise i industrial. Nowa jego produkcja odbiega jednak od tej stylistyki.

Początkiem współpracy z Ici D'Ailleurs był remiks utworu Yanna Tiersena, zamieszczony na albumie z remiksami "I Poo Poo On Your Juju".
Tuż przed wydaniem "Drinking Songs" w Ici D'Ailleurs ukazała się także kolejna płyta Third Eye Foundation, która niebawem będzie również dostępna w Polsce.

Sam Eliott mówi, że "Drinking Songs" jest wyrazem jego fascynacji muzyką słowiańską i wschodnioeuropejską, jest więc bardzo akustyczny, niemal folkowy. Wszystkie utwory komponował bez użycia samplerów czy komputera, dopiero w końcowej fazie nagrywania i miksowania zostały użyte urządzenia elektroniczne i cyfrowe. Dopiero ósmy numer zawiera szalone elektroniczne beaty, ale i on wpisuje sie znakomicie w nastrój całego albumu.

Głównym instrumentem Elliotta jest gitara, wokół której wirują najróżniejsze brzmienia, od skrzypiec do niesamowitych chórów.
W wywiadzie dla Fluida (03/2005) Elliott wyjaśnia: "...kocham całą muzykę Wchodu, od Estonii po Palestynę, kocham różne skale, nieprzewidywalność półtonów jest po prostu piękna. Poza tym mam taka osobistą misję, żeby oczyścić się z kultury amerykańskiej, dlaczego więc nie spoglądać na Wschód, gdzie tradycja pięknej muzyki jest bardzo stara."

Płyta zawiera osiem długich, melancholijnych, pełnych smutku, ale jednak przepięknych melodii. Matt Elliott ma prawdziwy dar przenoszenia słuchaczy do świató równoległych, odrywania ich od rzeczywistości. "Drinking Songs" tchnie pewnego rodzaju mistycyzmem, tajemniczością i jak rzadko który potrafi wywoływać ciarki na plecach.
Niewątpliwie jedna z najważniejszych płyt 2005 roku

Screenagers ocena: 9/10:
Pieśni pijackie (ang. drinking-songs) - pieśni bakchiczne, biesiadne, toastowe, wchodzące tak w obręb lit. wykształconej, jak i ludowej literatury (pieśni ludowe), śpiewane podczas zebrań towarzyskich. W lit. greckiej p.p. był skolion; wiele p.p. zbliżyło się do formy anakreontyku. P.p. są często utworami parodystycznymi (parodia). Klasycznym przykładem polskiej p.p. jest Kurdesz F. Bohomolca.

Mocne. Mocne jak Ricard, francuska anyżówka, którą Matt Elliott upił się, kiedy tworzył "The Kursk", jedną z piosenek na "Drinking Songs". Ten przymiotnik najlepiej oddaje zawartość tegorocznej płyty. Słuchania najnowszego wydawnictwa Elliotta nie pozwoliłbym, o ironio, pod żadnym pozorem łączyć z alkoholem. Taka kombinacja mogłaby zaowocować rychłą śmiercią. Bo przecież umrzeć można zarówno z przepicia, jak i ze smutku.

Z gościem stało się coś podejrzanego, odkąd spod szyldu The Third Eye Foundation uciekł we właściwe nazwisko - Matt Elliott. Nagrywając jeszcze pod pseudonimem, znany był jako artysta trzymający stylową sztamę z Mogwai albo Tortoise. Należy w tym miejscu wspomnieć choćby "You Guys Kill Me", czy "Little Lost Soul", które łączyły w sobie wspomniany post-rock z mroczną, niekiedy szaleńczą elektroniką. Nastrój kawałków bywał różny, ale nigdy nie zahaczał o klimaty, co tu dużo gadać, samobójcze. A taki właśnie typ muzyki zaczął uprawiać Matt na "The Mess We Made". Krążek był tak przesycony muzycznym pesymizmem, że gdybym go recenzował, zastanawiałbym się, czy można biedakowi wytknąć choćby jedną wpadkę - a nuż Elliott byłby gotów skoczyć z mostu?

A tu niespodzianka - nowa płyta jest jeszcze bardziej depresyjna. Smutek ma jednak nieco inne współrzędne geograficzne. Dosłownie i w przenośni - Matt Elliott przeniósł się do Francji, by tam, w hołdzie zerwania z amerykańską kulturą, rozpocząć romans ze starosłowiańskimi instrumentami i cerkiewnymi melodiami. Konwencja broni się bardzo dobrze i dołuje kilkakrotnie silniej niż wszystkie poprzednie wydawnictwa. Choćby wtedy, kiedy w otwierającej album piosence głośne chóry korespondują z pianinem albo kiedy Elliott wciela się w utworze "Whats Wrong" w pijanego akordeonistę, który opowiada tragiczną historię, dobijając słuchaczy tubalnym głosem. Słychać wyraźnie, że Matt pali nie mniej niż Tom Waits za dobrych czasów. Jest jeszcze pogrzebowy "The Guilt Party", krótki instrumentalny "Trying To Explain", ale przede wszystkim wspomniany już "The Kursk". Piosenka rozpoczyna się od pluskania fal, potem wchodzi obowiązkowa rzewna gitara, a z oddali słychać już trumienno-pijackie pohukiwania, które w końcu przeistaczają się w zapraszającą do wspólnego zalania się w trupa kanonadę prosto do ucha.

Elliott nie zerwał jednak całkowicie z elektroniką. Świadczy o tym zamykające płytę "The Maid We Mess", które, wbrew nazwie, nie jest wcale pokłonem w stronę poprzedniego krążka. Stanowi za to niemal zupełnie oddzielną część płyty. Podczas dwudziestu minut trwania słuchacz obcuje z hipnotyzującym motywem gitarowym, który powoli przechodzi w melanż elektronicznych barw, na końcu wkracza migotliwy rytm. Wszystko zespaja się w intrygujący energetyczny kolaż.

Mocne. Jeśli Elliott produkowałby alkohole, to bałbym się je pić, a jeśli kolejna płyta wpasuje się w tendencję depresji, to będę bał się słuchać. Nie na każdą porę dnia, nie na każde ucho. Świetne, ale wymagające i zupełnie na przekór terminowi "muzyka rozrywkowa". Mocne, oj mocne.
Kamil J. Bałuk

popupmusic.pl
Matt Elliott przeniósł się do Francji i nagrał jeszcze bardziej subtelną, kameralną kontynuację swojej solowej twórczości. Od czasu kiedy zawiesił on działalność legendarnego i kultowego projektu The Third Eye Foundation (co prawda niedawno pojawiła się płyta firmowana tą nazwą, ale nie jest to w pełni autorski album), postanowił zerwać z estetyką kultury amerykańskiej i oczyścić się z jej wpływów, nagrywając płyty bliskie wielkiej muzycznej duchowości. Wszystkie krążki 3rdEyeFoundation pozostają niedoścignionymi wzorami współczesnej muzyki emocjonalnej, czerpiącej z ogromnych źródeł różnorodnych kultu, układając w genialną mozaikę psychodelię, trip-hop, cerkiewne chorały oraz noise. Kilka lat temu, zamykając ów rozdział swojej twórczości, Elliott postanowił nagrywać płyty pod swoim nazwiskiem, czego pierwszym pięknym owocem był album wydany przez Domino - "The Mess We Made" przed dwoma laty. Zmienił się wówczas jego pogląd na życie i świat, jego muzyka stała się jeszcze bardziej mroczna, przesiąknięta artystycznym pesymizmem, oparta na delikatnych dźwiękach, skromnie jeszcze flirtujących z syntetycznymi brzmieniami. Na swojej najnowszej płycie natomiast Elliott, posiadając bagaż muzycznych doświadczeń oraz nietuzinkowe zdolności, zrywa niemalże z elektroniczną przeszłością, swój album tworząc na dźwiękach gitary, fortepianu czy skrzypiec, przy tworzeniu muzyki korzystając z komputera i samplera praktycznie w zamykającym tyko płytę "The Maid We Messed" (w którym rozszerzono pomysł z "The Mass We Maid" z poprzedniej płyty), Okrywając się przeto akustycznymi barwami, Elliott podkreślił swoje zamiłowanie do muzyki Wschodu, o której intensywnie mówił już kilka lat temu. Ta płyta jest konsekwentną kontynuacją obranej drogi na poprzednim longplayu, ale jej zawartość brzmi bardziej przejmująco. Melancholijne i długie melodie wzruszają i przenoszą w mistyczną otchłań, jawiącą się romantyczną krainą, pełną nastrojowości i delikatności.
autor: Tomek Doksa